Dzień, tydzień, zaczął się cudownym słońcem
i uśmiechem ,że psy z pierwszymi promieniami czekają pod domem na dzień dobry z
mojej strony. Radość przedwczesna bo nie przybiegły przywitać się ze mną a
podobno od późnej nocy czekają na kota, który na najwyższym rozwidleniu gałęzi
się usadowił i spoglądał , niezbyt szczęśliwy, na komitet powitalny leżący pod
drzewem. Kot, co nie wykluczone, przerażony był tym bardziej ,że opodal leżał,
bez oddechu, inny kot. Noc była niczym paskudny film o wilkołakach, dla kotków
, które nie wiedzą, którymi ścieżkami chodzić wolno a którymi nie. Godziny
mijały a sytuacja z kotem na drzewie z psami pod drzewem, kompletnie nie
ulegała zmianie z tym ,że psy co jakiś czas podbiegały coś przegryźć i się
napić a kot takich rzeczy był pozbawiony .Nie bym była wielką orędowniczką
wtrącania się w nieswoje sprawy jednak ewidentna przewaga psów wzbudziła moje uczucia do kota chęć
pomocy nim uschnie biedaczyna na rozwidleniu gałęzi, wcale nie jak na
rozwidleniu dróg, siedząc. z nikąd pomocy i z nikąd ratunku bo bywają takie
momenty gdy jestem sama i takim był owy, moment. Obmyśliłam plan i powoli
zaczęłam wprowadzać go w życie. Podwawelską namówiłam psy by udały się do kojca
w którym je zamknęłam a potem odszukałam drabinę i powoli z mozołem dotargałam
ją do drzewa bo kot, wleźć to umiał ale już zejść, niekoniecznie. Chęć pomocy
ukryła we mnie racjonale myślenie i lazłam powoli po drabinie ratować kota. Tu
słońce w oczy tu kot, który nagle zeskoczył, na moją głowę i pazurami wbił się
by się przytrzymać ale po chwili podążył dalej w dół ale ja straciwszy
równowagę, puściłam drabinę i niczym obcięta gałąź poleciałam w dół za kotem.
Nie by było zbyt wysoko ale było niekomfortowo dość upaść nogami jak trzeba a
resztą trzasnąć o betonową donicę.- Nowe paznokcie prywatnie zrobione, pierwsza
moja myśl ale coś mnie tak bardzo w ręce zabolało ,że paznokcie tragedia
paznokci zeszła na dalszy plan. Słońce grzało, ręka bolała jak cholera a ja
sobie leżałam jak kłoda i w sumie wcale nie było mi tak bardzo źle . Pojawili
się domownicy i skończyła się moja integracja z przyrodą, zielona trawą,
słońcem , kotem. Ręka w gipsie, pęknięta. Zastrzyki na wszelki wypadek bo kot
nie był uprzejmy zostawić informacji o przebytych lub nie, chorobach. Leżę
teraz i mogę bez najmniejszego pośpiechu zastanowić się , czy warto wtrącać się
do spraw nie naszych czy może lepiej zostawić je swojemu biegowi.