… z Mozhan posłuchałyśmy Princa. Małego
zabawnego kolorowego ptaka, który , co dość nierealne, nie żyje już na naszym
świecie. Genialny kolorowy ptak. Poleciałyśmy pod sam sufit i gdyby nie fakt
,że wyżej mieszkają myszy, pewnie byśmy poleciały wyżej. Przytuliłam ja mocno
wtulając się, wtapiając, zlewając z nią byśmy były jedno …jeden…. balonik
latający pod sufitem nie znając ryzyka ,że coś ostrego może go zniszczyć.
Mozhan ma tak wielkie, przepastne biblioteki oczu, że mogę patrzeć w nie i czytać
i czytać i czytać w nieskończoność.
Zapatrzona, nie myślę. Odurzona nie myślę.
Jestem i to jest dokładnie wszystko . Wszystko, czym jestem ,kim jestem, dokąd
zmierzam , skąd przychodzę… . Widziałam kątem oka ramiączko jej stanika i
dostałam je i całą resztę i piersi
przytulone do moich pleców bo czas nam iść a iść najwygodniej jest gdy razem,
w jednym kierunku. Tym samym celem połączone. Jaki mamy cel ?... jaki mamy cel …
Kawałek znalezionego drutu włożonego w pewne miejsce starego radia,
zakurzonego, brudnego, podłączonego kablem do prądu, pozwoliło nam usłyszeć
Princa a przy jego muzyce zatańczyć a dzięki jego skrzydłom i nam udało się
polecieć w niebo i spłonąć…cudownie jest w kimś kto jest mną ,spalić się niczym
kadzidło na węglach trybularzowych. Zapach kadzidła unosi modlitwę do nieba ale
tym razem poleciałyśmy tam osobiście i było … nie do opisania.